8/25/2016

Godzina 12:00, wsiadam do autobusu.
W momencie, kiedy grupa wścibskich ludzi spogląda na mnie jednoznacznym wzrokiem, towarzyszy mi uczucie jakbym była wyklęta niczym wiedźma z Salem. Mam nadzieję, że spłonę na stosie... Przynajmniej nie dzisiaj.


Kierowca zatrzymuje się na kolejnym przystanku, a do autobusu wchodzi lekko pijany mężczyzna. Jest w wieku na oko zbliżonym do mojego, a mą uwagę zwracają jego tatuaże... Mroczne wampirki, ciemny las, krew... wszystko to od razu wpada w moje gusta. Siada koło mnie nic nie mówiąc, a w uszach zaczyna mi rozbrzmiewać kolejna ulubiona piosenka z najnowszej płyty Marylina Mansona, która nosi tytuł "Killing Strangers". 

Autobus jadąc non stop z tą samą prędkością powoduje, że zaczynam się robić niezwykle senna, co dodatkowo wspomaga panujący dzisiaj upał. Podkręcam głośność w telefonie co pomaga mi się obudzić. Myślałam, że będzie to nudna jazda autobusem w czwartkowe południe, lecz to co się wydarzyło przekroczyło moje najśmielsze oczekiwania. Nigdy nie pomyślałabym, że TO może się wydarzyć...

Mija 15 minut od kiedy pijany chłopak postanowił zająć miejsce obok mnie. Wszystko pozornie od początku jazdy było w porządku, aż nagle... autobus drastycznie zwalnia. Kierowca tamuje uliczny ruch i zaczyna jakby się dusić? Tak zdecydowanie się dusi, nie mogąc zaczerpnąć powietrza...
Wydaje mi się to bardzo dziwne, ściągam słuchawki, ale nie słyszę kompletnie nic. Jakby świat został wyciszony w jednej sekundzie. Ktoś mną szarpie, obracam się, a moim oczom ukazuje się, ten chłopak siedzący obok mnie. Wydziera się, coś mówi, a ja? Nadal kompletnie nic nie słyszę. Odpycham go, po czym wstaje. Nigdy nie zapomnę tego widoku... Ci wszyscy ludzie początkowo wyglądają w moich oczach tak jakby zasnęli. Kiedy schylam się do jednego z nich, aby zobaczyć coś więcej zauważam coś niebywałego...

Ci ludzie nie zapadli w sen, oni nie żyją. Moim oczom ukazują się robaki, dziesiątki robaków.
Kiedy chcę przyjrzeć się kolejnej osobie dostrzegam coś szokującego. Z oczu nieboszczyków wychodzą krwiopijcze larwy. Gałki oczne tych ludzi są w całości czerwone. Białka zalała krew... W autobusie unosi się odór zgnilizny, a ich ciała stają się niebywale blade. Wyglądają jak wampiry. 

Dlaczego tylko naszej dwójce nic nie jest? Dlaczego my? Tego nigdy się nie dowiem.

Autobus jest zamknięty,a ja nie mogąc się z niego wydostać zaczynam walić w drzwi. Ten desperacki akt próby wydostania się z pojazdu obrazuje mi idealnie to, jacy słabi tak naprawdę jesteśmy... Poddaje się.

Nagle staję się coś dziwnego! Kiedy już pogodziłam się zarówno ze swoim losem, jak i z losem tego chłopaka, podnoszę głowę, a w uszach ponownie zaczyna rozbrzmiewać mi piosenka Mansona, której słowa sprawiają, że nie mam zielonego pojęcia co mogłabym o tym wszystkim myśleć...


"Zabijamy nieznajomych, by nie zabijać tych, których kochamy"


Te słowa sprawiają, że zaczynam rozmyślać nad całą tą tragedią. Kim do cholery jest ten facet?! Ci wszyscy martwi ludzie, jakby zastygnęli w bezruchu siedząc w rzędach z otwartymi oczyma... Czy ja dzisiaj też tutaj umrę?!
Nagle piosenka ucichła, a moje uszy wychwytują ledwo co słyszalne: "Nie umrzemy tutaj. Nie dzisiaj..."

Kto to powiedział?! I gdzie zniknął chłopak?! 
W tym momencie dostrzegam, iż na niebie zbierają się ciężkie, czarne chmury oraz stado kruków jakby krążyło nad autobusem.
Do środka wchodzi obcy mi mężczyzna, odziany w czarne szaty. Na głowie ma kapelusz, a za sprawą łańcuchów, które zdobią jego ciężkie buty z daleka słychać jego każdy krok. 
Ręce mężczyzny pokrywają rany... Są niczym małe kratery kształtem przypominające żyły. Oczy ma niezwykle ciemne... czarne. 


Podąża w moją stronę, rękami muskając każdą martwą osobę, która siedzi w autobusie. Dochodzi do końca pojazdu, spogląda na mnie, a w momencie kiedy drzwi autobusu się otwierają, wychodzi bez słowa. Wtedy niebo znowu się rozjaśnia, kruki znikają, a wszystko w magiczny wręcz sposób wraca do normy. Wszyscy ożywają, słychać ich rozmowy, a autobus rusza. 
Sytuacja powraca  do normy oprócz jednego... Chłopaka, który siedział obok mnie nie ma i podejrzewam, że już nigdy go nie ujrzę.
To był wirus śmierci, na który jedynym antidotum był ten człowiek... O ile można go tak nazwać. 

Kim on był? 
To ciemniejszej strony księżyca syn...

N.CH


https://www.facebook.com/innymspojrzeniem/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz